niedziela, 13 grudnia 2015

Niech śnieży.

Z każdym nadchodzącym dniem robiło się coraz zimniej na dworze,wiatr wiał coraz mocniej i każdy przepowiadał rychłe nadejście zimy.
Mieszkałem w piętrowej kamienicy wraz z moimi rodzicami i służącą.
Nasz dom znajdował się nieopodal drewnianego kościółka,na którego starej wieży co kwadrans bił wielki dzwon.
Dlaczego sądzę,że był wielki?
Bo za każdym razem gdy wybijał godziny szyby w oknach drżały,ptaki wzbijały się pod niebo,a staremu żebrakowi pieniążki wysypywały się z ręki.



Tak!Śmiesznie tak było spoglądać z okna na ulicę i tych wszystkich śmiesznych ludzi.
Ale najbardziej lubiłem spoglądać na nasz stary,ubogi kościółek z drewnianymi drzwiami,aniołem na wieży bez jednego skrzydła i figurą Maryi baz jednej ręki i pełen migocących światełek i księdza,który z wielkim uśmiechem na twarzy witał każdego,obojętne czy był bogaty,czy był ubogi.
W końcu nadszedł ten dzień.
Ciężkie,ciemne chmury gromadziły się nad dachami już od rana i tylko czekaliśmy,aż spadnie śnieg.
I gdy pojawiły się pierwsze płatki wszystkie dzieciaki siedzące w domach z przyklejonymi nosami do okien teraz z radością biegły na mały skwerek,tuż przy kościółku.
Niestety, wiatr znowu zaczął wiać coraz silniejszy i silniejszy,dzieciakom porywał czapki z głów,dorosłym zawiązywał szaliki wokół głów i poganiał nas byśmy szybciej szli do domów.
Teraz stał się wielką zawieruchą unosząc płatki śniegu i z całą siłą ciskając nimi o domy,o dachy,o ziemię.
I to właśnie wtedy Cię dostrzegłem.
Małą postać otuloną w stary,podarty i trochę za długi płaszczyk.
Szłaś szybko w stronę kościółka potykając się o swoje własne,bose stópki.
Z każdą chwilą,gdy próbowałaś wejść na pierwszy schodek kościółka wiatr odpychał Cię na parę kroków,a ty nie poddając się wstawałaś,groziłaś wiatrowi swoimi sinymi od zimna piąstkami i szłaś do przodu.
Na początku wydawało mi się to śmieszne,ale z czasem poczułem pewien ból...tam...na dnie mojego małego serduszka.
Niedługo są święta i czas,kiedy powinniśmy pomagać potrzebującym.
Nie pytając nikogo z dorosłych o pomoc wcisnąłem na nogi ciepłe gumowce,owinąłem szalik wokół szyi i nałożyłem płaszczyk.
Wybiegłem zapominając o wielkim wietrze,który teraz przypomniał mi,że to on jest dzisiaj panem i pociągnął mnie za szalik.Obróciłem się dwa razy i szybko podbiegłem do ściany sąsiedniego domu.
Tak dotarłem do furtki kościółka i zawołałem nieznajomą,a ta wstając znowu z ziemi wlepiła we mnie swoje wielkie oczy.
-Choć ze mną!Ogrzejesz się i zjesz obiad u mnie w domu.Daj mi rękę a zaprowadzę cię!

Gdy udało mi się dotrzeć do drzwi domu i je otworzyć zauważyłem bardzo zagniewaną twarz ojca.
-Co ty tam robiłeś!Przecież wiesz,że....A co to?Zawołaj natychmiast matkę,niech przyniesie koc i coś do jedzenia,a Jance karz zagotować wody na kąpiel!
No i tak już zostałaś u nas.
Dostałaś swój własny pokoik,zabawki,ubrania.
Teraz ty ze mną spoglądałaś przez okno na nasze roześmiane miasteczko i zawsze zimą,gdy padał śnieg zasiadałem do pianina i śpiewałem Ci tą piosenkę.

Na dworze okropna pogoda
A ogień jest taki przyjemny
Więc skoro nie mamy dokąd pójść
Niech pada śnieg,niech pada śnieg,niech pada .

Nie wygląda,jakby miało przestać
A ja kupiłem kukurydze do prażenia
Światła są przygaszone
Niech pada śnieg,niech pada ,niech pada.

Kiedy w końcu całujemy się na pożegnanie
Nie mam najmniejszej ochoty wychodzić na tę zawieruchę
Ale jeśli przytulisz mnie naprawdę mocno
Będzie mi ciepło przez całą drogę.

Ogień powoli przygasa
A my wciąż się żegnamy
Ale dopóki tak mocno mnie kochasz
Niech pada śnieg,niech pada,niech pada.

Kiedy w końcu całujemy się na pożegnanie
Nie mam najmniejszej ochoty wychodzić na tę zawieruchę
Ale jeśli przytulisz mnie naprawdę mocno
Będzie mi ciepło przez całą drogę

Ogień powoli przygasa
A my się wciąż żegnamy
Ale dopóki tak mocno mnie kochasz
Niech pada śnieg,niech pada,niech pada.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Choroby dawne

Trochę dziwny ten tytuł,albo i nie.Sami się państwo mili przekonacie. No bo przez ten ostatni rok to tyle chorób się potraciło,a co niektóre...