poniedziałek, 17 marca 2014

Zabawne wspomnienia.

Tak ostatnio przeglądałam blogi innych i....
Dziwny ten mój blog!
O wszystkim-taki misz-masz.
No cóż jak w nazwie"co mi ślina na język przyniesie".
Pisałam kiedyś pamiętnik,ale po pierwsze ręka bolała od pisania,po drugie wciąż musiałam dokupować nowe zeszyty,więc...zdecydowałam te moje szalone myśli pisać na blogu-a może ktoś poczyta te moje"wypociny".

Czytałam i nadal czytam dużo blogów.
Czasami zajrzę na krótko,innym razem śledzę każdy post i....



Jedne są o psach,inne o kotach,ogrodach,szyciu,wyszywaniu,fotografowaniu,itp.
I gdzie w tym wszystkim Ja?
Pamiętam jak raz trafiłam na takiego bloga,który strasznie mi się nie spodobał-cóż rzecz gustu,z książką jest to samo,jak nie polubię pierwszych dwóch rozdziałów to już wiem,że do końca książki nie dobrnę więc daję sobie spokój i biorę następną(do dziś pamiętam,jak bardzo starałam się przeczytać"Ferdydurke",ale przy 4 rozdziale zasypiałam).

Cóż,nie przepadam za osobami,które piszą,że zwierzęta(koty)polują i zabijają niewinne"inne",mniejsze zwierzątka(ptaszki).
To przecierz naturalna kolej rzeczy.
Łańcuch pokarmowy,elminacja słabszych,redukcja zbyt wielkiej populacji(np.szczurów).
Sama kiedyś byłam świadkiem takiej"redukcji".
Przyglądaliśmy się ze znajomymi małej jaszczurce,która mieszkała sobie w rogu werandy i... nagle nadeszła większa i...musiał spodobać się jej "domek"tamtej i długo nie czekając po prostu ją...zjadła.
A kota jak oduczysz kiedy to jego naturalny instynkt.
Zamkniesz w domu jak ptaszka w klatce(co niektórzy tak robią),a może przemówisz mu do rozumu jak małemu dziecku(może zrozumie)-chyba jednak nie.
Miałam kiedyś takie wielkie kocisko.
Taka mała,kudłata kulka imieniem Józek(dlaczego?może kiedyś wam opowiem)przeistoczyła się w...małego"prosiaczka"imieniem Bazyli.
Ale świętym Bazylim to on nie był,o nie!
Lubił strasznie broić i pomimo swojego wielkiego cielska biegał jak lampard.
Wystarczyło,że zobaczył w pobliżu ptaka nieważne czy dużego czy małego,ważne było,że do jedzenia-a przedtem można się pobawić.
Raz się przytrafiła pewna"świetna"okazja.
Do naszego ogrodu"zawitał"młody,zaobrączkowany kruk.
Daliśmy mu trochę mięska,porobiliśmy parę fotek i....
Nie było nawet wiadomo kiedy pojawił się on-kotek i ten drugi-piesek.
To była dosłownie sekunda.
Ach,co ja opowiadam raczej setna sekunda.

W przyczajonym gdzieś za drzewem kociaczku wstąpił lampard i w mgnieniu oka znalazł się przy ptaku.
"I już był w podwórku i witał się z gąską".
I"niestety"(dla niego)dotknął tylko czarnych piór,bo w tym samym czasie nasz dzielny pies zaatakował"na szczęście"(dla ptaka)tą szybko mknącą"torpedę".
No powiem Wam,że lepsze od filmu akcji(tylko nie było powtórki-a szkoda).
Tamtemu się udało,ale gorzej się miały gołębie sąsiada,które Bazyl regularnie"doglądał"i niestety,ale tutaj jego krótkie(a może długie jak dla kota)życie miało się skończyć.
Nie przestał"wpadać"do restauracji gdy dostał łopatą po grzbiecie,nie zatrzymało go też to,że podsypywano mu tylko"trochę"trutki dla odpędzenia-instynkt był mocniejszy.

No i dostała mu się większa porcja.
"Lekarz orzekł zgon z przedawkowania".
Tylko nie posądzajcie mnie,że głodziliśmy kota-codziennie wątróbeczka,pełna micha kite-kat,czasami kawalątek mięska lub szyneczki,od czasu do czasu mała saszetka.
Moja mama się śmiała,że zamiast kota mogła by uchować prosiaka i był by większy pożytek niż z tego"nicponia".
To na tyle z moich wspaniałych wspomnień z przed lat-napewno jeszcze powspominam i podziele się z wami.
Wierzę,że jeszcze kiedyś mój dom będzie"pełen"(nie tylko dzieci)czego sobie i innym życzę.
A na razie mam"tylko"króliczka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Choroby dawne

Trochę dziwny ten tytuł,albo i nie.Sami się państwo mili przekonacie. No bo przez ten ostatni rok to tyle chorób się potraciło,a co niektóre...